Rano nie miała
ochoty na śniadanie, kiedy wstała od razu poszła pod prysznic, a później pod
biuro dyrektorki. Kiedy zapukała od razu usłyszała zimne:
- Wejść! –
więc weszła.
- Dzień
dobry – powiedziała spokojnym głosem.
- Dzień dobry,
Hermiono. Usiądź – kiedy młoda kobieta usiadła, starsza ciągnęła dalej – jako nauczycielka
musisz dawać przykład swoim uczniom. Na razie są wakacje, ale w roku szkolnym
powstrzymaj się od obściskiwania na środku miasta z mężczyznami. Nie pouczałam
cię na początku, bo myślałam, że nigdy nie przyszłoby ci coś takiego do głowy.
Nauczycielka musi dobrze się prowadzić. To wszystko, do widzenia.
- Ale… - nie
zdążyła powiedzieć nic więcej bo starsza czarownica wstała i wyszła, więc udała
się do siebie.
Siedziała cały
dzień i myślała o całym swoim życiu. Z Johnem spotykała się od kilku miesięcy,
ale nikomu o tym nie mówła. Poznała go, gdy przyszedł do baru, w którym
pracowała. Na początku go wręcz nienawidziła, za jego wyszczekanie i ciągłe
fochy, ale później bardzo się do siebie zbliżyli. Przed świętami Bożego Narodzenia przyszedł pijany do jej mieszkania
i wyznał, że ją kocha. Nie potraktowała tego poważnie, myślała, że się z niej
nabija, a jak zawsze w tym okresie miała zły humor. Kiedy przyszedł trzeźwy i
jej to wyznał nie wiedziała, co zrobić. Zabierał ją na randki, pokazał się z
zupełnie innej strony. Dopiero w Wielkanoc postanowiła z nim być, chociaż miała
wyrzuty sumienia względem Rona.
Nawet nie
zauważyła, że w tej depresyjnej atmosferze minął jej cały dzień i zaczęło się
ściemniać. Położyła się spać i miała nadzieję, że jutro będzie lepiej.
Dni zlewały się
w jedną całość, pogoda robiła się coraz gorsza, zbliżał się początek roku
szkolnego. Dzień przed cały zamek był przygotowany na przybycie dzieci.
Wieczorem Hermiona zastanawiała się jak to wszystko będzie wyglądać od drugiej
strony. Przyszykowała sobie bordową szatę i wyobraziła sobie jak Severus jutro
pójdzie po pierwszoklasistów. Roześmiała się tak głośno, że nie słyszała pukania
do drzwi, dopiero za drugim razem to usłyszała. Wstała i ruszyła ku drzwiom.
Otworzyła i nie wierzyła własnym oczom. John.
- Co ty tu
robisz, przecież ktoś może cię zobaczyć.
- Też się
cieszę, że cię widzę – odpowiedział i wszedł do środka – ładnie się tu
urządziłaś, kochanie – zamknął za sobą drzwi i ją pocałował. Po rozpoczęciu
roku nie będzie mi już tak łatwo się do ciebie dostać, a ty nigdy nie chcesz
zostać u mnie na noc.
- Wiesz
dlaczego – powiedziała zdenerwowana.
- Wiem i
rozumiem. Wiem też, dlaczego tak bardzo cię to denerwuje, ale znasz moje powody
– to była prawda, znała je doskonale – wytrzymaj kochanie dziesięć miesięcy.
- Jaką mam
pewność, że za te dziesięć miesięcy po prostu nie znikniesz z mojego życia?
- Pewności mieć
nie możesz. Możesz mi tylko ufać. Jednak chcę dać ci coś, żeby ci w tym pomóc –
posadził ja na łóżko i przed nią uklęknął.
- Hermiono
Granger, kocham cię jak nikogo w życiu, proszę, kiedy minie to dziesięć
miesięcy, zostań moją żoną – zza pleców wyciągnął pudełeczko, w którym był
śliczny, skromny pierścionek. Dziewczyna nie myśląc rzuciła mu się na szyję,
tylko nie przemyślała tego, że mężczyzna przewróci się na ziemię, a ona razem z
nim. Pocałowała go namiętnie i szepnęła mu do ucha, że się zgadza. Mężczyna
nałożył jej pierścionek na palec i pocałował ją namiętnie. Szybko pozbywali się
swoich ubrań, jakby świat miał się zaraz skończyć. Całował każdy milimetr jej
ciała tak długo, że oboje nie mogli już czekać, patrząc jej w oczy wszedł w
nią.
Rano obudziła
się przytulona do niego. Patrzyła jak pięknie wygląda, kiedy śpi. Nie widziała
go tak jeszcze nigdy. Spojrzała na zegarek na szafce i nie wierzyła. Już 15.
Już 15? Już 15! Zaraz przyjadą dzieciaki, a ona ledwo oczy otworzyła. Zerwała
się z łóżka i wskoczyła pod prysznic. Dobrze, że chociaż nie musiała ściągać
ubrań, bo żadnych na sobie nie miała.
Rzadko kiedy tak bardzo cieszyła się, że jest czarownicą jak teraz. Kropla
eliksiru, kupionego na wakacjach we Francji wystarczyła, żeby jej włosy były
idealnie proste, a kilka ruchów różdżki sprawiło, że miała ładny i delikatny
makijaż. Założyła jeszcze ubrania, które przygotowała wczoraj i wróciła do
sypialni. Oczywiście mężczyzny już nie było. Zeszła szybko do Wielkiej Sali i
zastała tam wszystkich nauczycieli oprócz Snape’a.
- Dzień dobry
Hermiono, usiądź. Czekamy jeszcze Severusa. Może coś się stało, on nigdy się
nie spóźnia.
- Może poszedł
pod bramę? – zapytał ktoś. W tej samej
chwili do Sali wszedł Snape.
- Gdzie ty
byłeś? Powinieneś już iść po dzieci – warknęła Minerwa.
- Już idę, Hagrid dopiero poszedł na stację.
Pociąg miał opóźnienie.
- No dobrze.
Bądź miły, te dzieci się stresują – na te słowa mężczyzna zaśmiał się
złośliwie.
- Nie jestem
niańką. Ktoś inny może po nich iść.
- Severusie,
taka tradycja, wiesz o tym doskonale- próbowała uspokoić go dyrektorka, ale on
nawet tego nie skomentował, po prostu wyszedł.